Ruch, zakres stawu, mięsień są jak mózg – nieużywany, nierozwijany, nie poddawany kolejnym wyzwaniom w dalszej perspektywie zanika.
Tureckie wstawanie to takie multifunkcjonalne ćwiczenie z systemem naczyń powiązanych w tle. Pomoże w budowaniu mobilności, ale też jej wymaga. Dociążony get up przydaje się również w pracy nad stabilnością i jej także wymaga. Jeśli przestrzelisz z ciężarem i zabraknie stabilności, to ma to swoje odbicie właśnie w mobilności, a konkretnie jej ograniczeniu. Jak już pewnie wiesz, brak wystarczającej mobilności to hamulec ręczny dla rozwoju siły. Progresywne dociążanie nienauczonego wzorca pogłębia, mnoży i utrwala kompensacje, na fundamencie których budowanie siły ma wątpliwy sens, tak uważam. W tym systemie naczyń powiązanych niestety zawsze coś odbędzie się kosztem czegoś. No i o tych kosztach czasem warto by było pomyśleć zanim podejmie się ryzyko.
Logika przemawia za tym, że aby rozwijać daną umiejętność trzeba ją najpierw posiadać. Budowanie mobilności na dużych ciężarach mija się dla mnie z celem. No jasne, że jak nie umiesz zrobić pistola z masą własnego ciała, to wystarczy porządnie dociążyć i samo wlezie, efekt natychmiastowy, bez marnowania czasu na pierdoły, zgodnie z sentencją „albo grubo albo wcale”.
A czy nie lepiej jest dobrać taki ciężar, aby mieć totalną pewność, że jest bezpiecznie (obejrzyj stary film „Maratończyk” z Dustinem Hoffmanem), nic nie spadnie Ci na głowę, jest stabilnie, a ciało w obawie przed zagrożeniem nie zacznie się usztywniać, przez co ograniczy Twoje zakresy i odetnie Twoją siłę? Cały pic polega na tym, aby dobrze zarządzać ryzykiem w stosunku do benefitów. Szybkie efekty nie zawsze oznaczają trwałe efekty, osiągnięte w bezpieczny i kontrolowany sposób. Bezpieczny wcale nie oznacza pozbawiony jakiegokolwiek ryzyka, ono jest zawsze, celem jest jego zminimalizowanie przy jednoczesnym maksymalizowaniu benefitów, a więc optymalizacja treningowa.
Dlatego kiedy docierają do mnie przepełnione dumą i euforią informacje o tym jak ktoś zrobił życiówkę, maksa w TGU w zaledwie dwa miesiące od rozpoczęcia nauki tak skomplikowanego układu ruchów, ponieważ autor planu treningowego w dobie mody na sukces miał fantazję, to patrzę z lekkim zaskoczeniem i dozą podziwu. Myślę sobie „Ryzykant. To jeszcze odwaga czy już głupota?” Taka magia się dzieje na moich oczach, a ja dalej posypuję truskawki cukrem ”. Im młodszy student w jak najkrótszym procesie nauki dźwignie jak największy ciężar, tym lepiej świadczy to o jego trenerze? Cóż, 10-latków też się da tresować do full-contactowych walk w klatkach. Czy to, że coś można albo, że się da zawsze oznacza, że się powinno albo że warto?
Stary, sprawdzony chwyt marketingowy mówi „Z nami schudniesz 20 kilo w miesiąc. Tacy jesteśmy skuteczni! Gwarancja satysfakcji (miliony szerów i lajków plus szacun na dzielni i dożywotni tytuł pierwszego w galaktyce, który …), albo zwrot pieniędzy”. Koszty są nieważne, liczą się szokująco-imponujące efekty i to koniecznie w jak najszybszym czasie? W końcu czas to pieniądz. A kto ponosi ryzyko i będzie musiał spłacić te poniesione koszty, dług, który zaciągnęło się będąc bardziej lub mniej świadomym konsekwencji? Chwilówki też łatwo się bierze, no bo komu by się chciało czytać co jest napisane drobnym druczkiem i opatrzone gwiazdką.
Kiedy boisz się, że nie utrzymasz odważnika stabilnie nad głową, ale za wszelką cenę chcesz przekroczyć pewną granicę (bo inni patrzą i oceniają, a co jeśli powiedzą, żeś słaby?) to miej świadomość, że to jest ogromny stres dla Twojego ciała. Natomiast jeśli jesteś odpowiednio przygotowany, fizycznie i psychicznie do bicia swoich rekordów, bez strachu, że reszta obserwuje i zaraz Cię sklasyfikuje jako takiego czy śmakiego, to już wygrałeś. Robisz progres, kontrolujesz swój rozwój i nie musisz żebrać o pseudo akceptację, szczególnie tych, którzy i tak Ciebie mają w głębokim poważaniu, bo potrzebują jedynie porównywać się i upewniać, że nadal są wyżej niż Ty w hierarchii. Paliwem do działania powinna być Twoja własna motywacja i determinacja, a nie strach i/lub wyłącznie zewnętrzne źródło zasilania Twojej dobrej samooceny.
Upewnij się, że masz właściwą bazę techniczną i wystarczający zapas sił, a przy tym dobrze skalkulowałeś ryzyko. Trening to nie challenge ani walka o przetrwanie, ale tak, challenge jest potrzebny, bo bez stopniowego wchodzenia na coraz większe ciężary zostaniesz mistrzem wymuskanej techniki bez rezultatów siłowych. Nie chodzi o to, aby być zachowawczym i ostrożnym do granic przyzwoitości i usprawiedliwiać lęki przed „dorzuceniem do pieca” (a co za tym idzie oceną innych ludzi, że nie dźwigasz wystarczająco dużo) wiecznym doskonaleniem techniki. Nie chodzi też o to, aby w obawie przed wykluczeniem z grona „tych lepszych i fajnych” bić rekordy byle jak, byle wlazło, usprawiedliwiając się hasztagiem „technikadopoprawy”. Praca nad jednym nie wyklucza pracy nad drugim. Tu nie ma polaryzacji, jest naturalnie rozsądna symbioza. Jeśli jesteś zawodowym sportowcem, to wysokie ryzyko masz wkalkulowane w swój zawód, który poza prestiżem daje Ci naprawdę konkretne korzyści finansowe. Ale jeśli w walce o czapkę gruszek na szali kładziesz zdrowie to… absolutnie masz do tego prawo. Bądź tylko świadomy i rezultatów i konsekwencji, bo Twój medal ma dwie strony.
Mając gdzieś z tyłu głowy książkę Pavla „The Quick and The Dead”, którą absolutnie polecam, ostatecznie lepiej być zdeterminowanym i skoncentrowanym na zakładającym swoją powtarzalność celu drapieżnikiem, zamiast ofiarą, która ucieka kierowana strachem, że ją zeżrą… inne ofiary.